sobota, 17 grudnia 2011

Spotkanie podsumowujące


Nadszedł czas na podsumowanie naszych działań w tym roku a jednocześnie nadszedł czas na ostatnie spotkanie naszego zespołu w tym roku.

Czasem tak sobie myślę, że problemy i trudności są takie wyjątkowe, a po takim spotkaniu jak dzisiejsze, przekonuję się, że inni mają podobnie. Co jest bardzo fajne, bo nagle się okazuje, że nie jestem jakąś kosmitką, a inni mają podobne zawirowania i trudności a co więcej: radzą sobie z nimi. A jeśli oni mają podobnie i sobie radzą, to, do diaska, czemu miałabym sobie nie poradzić?

Większość z nas ma za sobą po kilka przeprowadzonych zajęć, niektórzy za to ani jednego, jak ja. Niektórym bez problemu udaje się zmotywować swojego ucznia, innym w ogóle nie.

Miło tak powymieniać się doświadczeniami i poczuć, że nie jest się samemu...

Cieszę się, że się tu znalazłam:)

wtorek, 13 grudnia 2011

Warsztaty robotyczne i niemożliwe rzeczy czyli co może mieć wspólnego Akademia Przyszłości z Krainą Czarów?


„Czasem, jeszcze przed śniadaniem wierzę w sześć niemożliwych rzeczy.” (Alicja w Krainie Czarów)

O ile Alicja jeszcze przed śniadaniem skłonna była uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy, odkąd dołączyłam do Akademii Przyszłości, uwierzyłam w o wiele więcej „niemożliwości”. Choćby i tym razem, na warsztatach robotycznych. Niemożliwe? Czyżby?

Pierwszą niemożliwą rzeczą tego popołudnia była myśl, że coś mogłoby rozproszyć mój zły humor. Skoro nie udało się tego dokonać kotom, czekoladzie, śmiesznym filmom i długim spacerom to dlaczego warsztaty robotyczne miałyby zmienić coś w tym względzie? Wystarczyło spotkanie pod szkołą z coraz bardziej znajomymi ludźmi, wystarczył początek naszej podróży, mała katastrofa czyli w „nasz autobus zderzył się z innym więc wracamy na pętlę”, wystarczyły rozmowy poważne i zgoła niepoważne, wybuchy śmiechu i entuzjazm w oczach, żebym się przekonała, że a jakże – myliłam się. I, co zaskakujące, jak przyjemnie było się tym razem pomylić. Ponury nastrój prysł i już nie wrócił tego popołudnia.

Drugą niemożliwą rzeczą było spóźnienie się na nasze warsztaty. Mimo wszelkich starań i dobrych chęci, dotarcie na czas nie okazało się wykonalne. Warto jednak zauważyć, że czas spędzony w drodze nie był czasem straconym – w żadnym razie. Nie obyło się bez urazów, potyczek z biletami, ale też niespodzianek i miłych rozmów. Ostatecznie jednak dotarliśmy na miejsce, choć zupełnie nie o czasie.

Trzecią niemożliwą rzeczą było stwierdzenie, że chemia może zaciekawić i że może też sprawić, że na naszych oczach wyrosną miniaturowe ogrody pełne zieleni. Okazało się, że owszem, obie te rzecz są jak najbardziej możliwe. Nie tylko dzieciaki z zafascynowaniem obserwowały powstające w szklanych zlewkach miniaturowe „ogrody” w których na naszych oczach pojawiały się miniaturowe „roślinki” w różnych odcieniach zieleni i brązu, błyskawicznie zwiększając swoje rozmiary i zaskakując kształtami. Następnie nadszedł czas na pisanie atramentem sympatycznym, czyli takim, którego nie widać wtedy, kiedy tego nie chcemy i który widać kiedy sobie tego życzymy. Niektórzy z nas pisali na kartkach swoje imię, bądź nietypowe „wyznania”  w stylu: Kuba lubi Weronikę :)


Później byliśmy świadkami zgoła magicznej przemiany: wody w „wino”, „wina” w „herbatę” a tej ostatniej znów w wodę. Wszystkiemu winne były substancje chemiczne znajdujące się w szklanych pojemnikach, sprawiające, że woda zmieniała swoje zabarwienie.
Z zapałem czekaliśmy na obiecane wybuchy tudzież choćby odrobinę dymu ale spotkał nas zawód, bo nawet magiczna, samozapalająca się substancja, nie chciała się palić. Po tym, jak sympatyczna pani przygotowała doświadczenie na nowo, okazało się, że poprzednie doświadczenie, owszem ma zamiar się udać i zapaliły się obie substancje. Tym samym, choć bez wybuchów, nie obeszło się bez dymu. Innymi słowy: była niezła zadyma! :)

Czwartą niemożliwą rzeczą w którą przyszło nam uwierzyć, było: zbuduję takiego robota, który będzie działał, jeździł i sam omijał przeszkody. Z klocków? Przecież to NIEMOŻLIWE i w ogóle nie umiem. Doprawdy? Usiedliśmy przy długim stole na którym znajdowały się przeróżne klockowe drobiazgi bardzo przydatne przy tworzeniu robotów. Po krótkiej instrukcji wszyscy (no prawie) pochyliliśmy się nad klockami i podpatrując sąsiadów zaczęliśmy budować pierwsze roboty. Sympatyczni panowie tłumaczyli nam co i jak, kiedy mieliśmy wątpliwości i ostatecznie okazało się, że i ta „niemożliwa rzecz” (czyli zbudowanie robota) jest jak najbardziej możliwa. Przed każdym z nas stał bowiem własnoręcznie zbudowany robot, umiejący po odpowiednim zaprogramowaniu takie rzeczy jak na przykład omijanie przeszkód, miganie światłami czy nawet… dość już zaawansowane kłapanie paszczą (krokodylą) i machanie ogonem (psim lub również krokodylim).
Ostatecznie zbudowane przez nas roboty spotkały się na „ringu”. Wszyscy mieliśmy niezłą frajdę z ich obserwowania.


 Piątą niemożliwą rzeczą tego wieczoru było dotarcie na czas na przystanek. Ostatecznie pełen zapału marsz po błotnistej  ścieżce i pośpieszny bieg, kiedy było już naprawdę blisko – załatwiły sprawę i zdążyliśmy! Po tym, jak wszyscy załadowaliśmy się do autobusu, nastąpiło dzielenie się wrażeniami z całego popołudnia, wzajemne żarty i przekomarzanki. Wysiadając, mieliśmy cichą nadzieję, że ludziom wokół nas nie popękały bębenki w uszach (no dobrze, aż tak tragicznie nie było), bo że się jeszcze przez jakiś czas uśmiechali, to już bardzo prawdopodobne.

Szóstą a zarazem ostatnią niemożliwą rzeczą tego wieczoru była myśl: że to już koniec na dziś. Po pełnych szaleństw godzinach wróciliśmy pod szkołę i tak zakończyliśmy ten niezapomniany dzień, rozchodząc się każdy w swoją stronę, z niezatartymi wspomnieniami tego jakże miło spędzonego czasu. 

Tym, którzy nie byli z nami pozostaje tylko żałować i uwierzyć na słowo, że dzięki Akademii Przyszłości można uwierzyć w więcej „niemożliwych rzeczy” i nie mniej fascynujących niż te, w które przyszło uwierzyć Alicji:
Sześć niemożliwych rzeczy. Wyliczaj je, Alicjo.
Jeden: Jest mikstura, od której człowiek się kurczy.
Dwa: I jest ciastko, od którego człowiek rośnie.
Trzy: Są zwierzęta, które mówią.
Cztery, Alicjo!
Jest znikający kot.
Pięć.
Kraina Czarów naprawdę istnieje!
Sześć: Zaraz zgładzę Żaberzwłoka.
Ja na przykład nie wierzyłam, że napiszę relację w której będę  stanie opisać wszystkie niezapomniane wydarzenia, tymczasem okazało się, że to jak najbardziej możliwe, a przy tym: niesie ze sobą mnóstwo frajdy.

piątek, 2 grudnia 2011

Laserowy labirynt, pieczenie ciasteczek i bombki z baloników czyli co się działo na Wielkiej Inauguracji AP?


Czy mam wszystko, co powinnam ze sobą mieć? Wygodne buty, wygodne ciuchy i aparat? Plecak? Bilet?
Aaa, zapomniałabym, jeszcze dobry humor i szczypta wiary w siebie. Zaraz poszukam, jedno i drugie powinno gdzieś być. Wiara w siebie... no cóż, trochę sfatygowana, ale ostatecznie coś się udało wykrzesać, niedużo, bo niedużo ale najważniejsze, że jest. Z dobrym humorem większy problem. Szukam, szukam.. W końcu się znalazł, gdzieś za książkami ukryty. Przyszarzały jakby. Czas go odświeżyć.  Czy brakuje mi czegoś jeszcze? A, właśnie, dużo entuzjazmu! Tego mi akurat nie brak, mam go w nadmiarze, odkąd przyłączyłam się do Akademii Przyszłości. Tak więc pozostaje wziąć to wszystko ze sobą, wyrzucić koty z pokoju (jak mogłaś!), zamknąć drzwi i zbiec lekko po schodach. A później milion razy sprawdzić, czy aby na pewno mam ze sobą wszystko, co będzie mi potrzebne.  Tym razem ta sama droga do „naszej” szkoły trwała podejrzanie długo. Albo za krótko, zależy jak na to spojrzeć.

W końcu ostatnie metry pokonane i jesteśmy w domu a właściwie pod szkołą. Znajome twarze- to wolontariusze z naszej ekipy i zupełnie nieznajome- buzie naszych uczniów. Wszyscy jesteśmy trochę podenerwowani. Zerkamy na siebie nieśmiało, dzieciaki szaleją, nadrabiając miną. Co nas dzisiaj czeka? Któż to wie? Jedno jest pewne: inauguracja Akademii Przyszłości na Miedzianej nudna nie będzie na pewno.

Mniej więcej pół godziny później mamy już za sobą podróż pociągiem i stoimy pod intrygującym nas miejscem docelowym, czyli siedzibą firmy Familijni na Ursusie. Witają nas sympatyczne panie (i pewien pan) . Po krótkiej przeprawie w szatni, mamy chwilę czasu na ochłonięcie i nieśmiałe rozejrzenie się co i jak. A później już oficjalnie, zostajemy parami wywoływani przez naszego lidera i oficjalnie spotykamy się po raz pierwszy: uczeń z tutorem. Witają nas brawa. Robimy pamiątkowe zdjęcie.

Po oficjalnym powitaniu zostajemy zaangażowani w potyczki z piłkami. Jak to zrobić, żeby wszyscy dotknęli piłki albo leżącej na podłodze albo trzymanej od sufitem? Najłatwiej było z wielką, gumową piłką, ale później to samo nas czeka z o wiele mniejszą i jeszcze mniejszą. Ta ostatnia to już nie lada wyzwanie. Dzięki współpracy i ciekawym pomysłom, udaje nam się wykonać wszystkie zadania, towarzyszy temu wiele śmiechu i radości, niektórzy z nas lądują na podłodze, chichocząc wesoło. Następnie zostajemy podzieleni na trzy grupy i wędrujemy do trzech różnych sal.

Na początek mamy się zmierzyć z krą płynącą po oceanie (czyli po prostu dużym kartonem). Dopóki przestrzeń na której stoimy jest duża, „unikanie rekinów, które mogłyby nas zjeść” jest łatwe, gorzej jednak, kiedy przestrzeń się zmniejsza i „topnieje” (jak to kry mają w zwyczaju). W pewnym momencie słyszymy okrzyk jednej z nas: „Nie, nie zejdę nawet na chwilę, bo zeżrą mnie te rekiny!” Udaje nam się jednak utrzymać na nawet bardzo znacznie okrojonej „krze” mimo, że prawie że lądujemy w zimnej wodzie wśród rekinów (czyli na podłodze). Po raz kolejny tego wieczoru niezbędną rzeczą okazuje się współpraca.

A później zaczynają się jeszcze ciekawsze zajęcia. Na pierwszy ogień idzie tworzenie… nietypowej bombki na choinkę. Do dyspozycji mamy baloniki, wszelkiego rodzaju błyszczące różności, klej i inne tego typu drobiazgi. W parach tutor- uczeń powstają małe, kolorowe cudeńka. Doradzamy sobie nawzajem co jeszcze nalepić na baloniku, żeby wyglądał bardziej świątecznie, co jeszcze wybrać, co dokleić, czym posypać. A później baloniki-bombki lądują na sznureczkach, a my myjemy ręce z resztek brokatu i czmychamy do innej sali na atrakcji ciąg dalszy.

Idziemy teraz na górę, do sali w której na wieszakach znajdujemy zagadkowe kamizelki jak z Gwiezdnych Wojen. Jeszcze o tym nie wiemy, ale zaczyna się właśnie najbardziej ekscytująca część dzisiejszego wieczoru. Dostajemy instrukcje, jak używać kamizelek i plastikowej broni i krótko później uzbrojeni w ten niezwykły sprzęt wbiegamy do ciemnej sali zwanej laserowym labiryntem. I zaczyna się skradanie, próby ustrzelenia wroga i uniknięcia bycia ustrzelonym a co za tym idzie „zgaśnięcia” choćby na kilka sekund. Chowamy się w kryjówkach labiryntu, szukając miejsc dla snajperów, czatując na siebie nawzajem i z zapałem do siebie strzelając . Nie opuszcza nas dobry humor, zaśmiewamy się przy tej strzelaninie do łez. Nawet, kiedy jednak ktoś nas ustrzeli i słyszymy komunikat „Don’t give up”- swoją drogą chyba akurat o tym nie zapomnimy. Kiedy słyszymy komunikat „Game over” jesteśmy rozczarowani, że to już, każdy z nas chętnie by tu jeszcze został. Wychodzimy jednak z sali, zdejmujemy kamizelki i składamy broń. Dostajemy pamiątkowe wydruki z naszych snajperskich osiągnięć i robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Być może jeszcze tu wrócimy dzisiejszego wieczoru, tymczasem jednak czas na coś innego.

W następnej sali wita nas zapach pieczonych ciasteczek. Zakładamy fartuszki. Dostajemy po dwa kawałki ciasta z którego powstaną dwa ciasteczka z dobrymi życzeniami dla siebie nawzajem na nowy rok. Dostajemy też małe karteczki i długopisy. Zawzięcie gryzmolimy życzenia, później zręcznie je zwijamy, oblepiamy ciastem. Wszystkie ciasteczka lądują na blasze, już po posypaniu cukrem. Teraz czas na coś zupełnie niebanalnego. Zaczyna się od tego, że zostajemy ze sobą „zaręczeni” czyli… w parach tutor-uczeń związani za ręce. I kiedy jedno z nas trzyma jabłko w prawej ręce, to drugie ma za zadanie jabłko obrać. Zdarzały się zabawne sytuacje, zdarzały się też… bolesne i krwawe. Na szczęście szybko opanowane. Czeka nas również zadanie związane z mąką usypaną małe kopczyki na talerzach. Jak oddzielić wiele „porcji” mąki tak, żeby nie przewrócił się patyczek w nią wbity? Nie lada wyzwanie… ale wykonalne. Kiedy ciasteczka są już upieczone, szybko odnajdujemy te przeznaczone dla nas. Niezłym wyzwaniem jest odnalezienie w jeszcze gorącym ciasteczku małego karteluszka z życzeniami ale i to się udaje. Z zapałem pałaszujemy świeżo upieczone ciasteczka.

Teraz następuje chwila swobody i szansa na spróbowanie wspinaczki skałkowej. Niektórzy z nas z zapałem, asekurowani przez sympatycznego pana, wspinają się na szczyty, inni poprzestają na podziwianiu jak wspinają się odważni. Wszystkim dopisują świetne humory.

Czeka nas teraz pałaszowanie pizzy. Idziemy wszyscy do sali, gdzie na stolikach już czekają napoje, po chwili pojawia się też pizza. Z zapałem wybieramy te smaki, które najbardziej nam odpowiadają. Wcinamy pyszną pizzę, wypijamy hektolitry coli i soku, śmiejemy się i żartujemy, wspominając emocje dzisiejszego wieczoru.

Kiedy część z nas jeszcze biega po laserowym labiryncie, inni wcinają gofry a pozostali wspinają się jeszcze na skałce. Rozmawiamy o dzisiejszym wieczorze, trochę zmęczeni ale na pewno zadowoleni, uśmiechamy się do siebie i dobry humor nas nie opuszcza. Zdajemy sobie sprawę, że nasz miły wieczór właśnie się kończy. Zbieramy się do wyjścia, zabierając ze sobą dużo frajdy, pamiątkowe wydruki naszych snajperskich osiągnięć i kolorowe bombki, które powstały z baloników. Żegnamy się z miłymi paniami i panem, dziękujemy za mile spędzony czas i idziemy w stronę stacji PKP.

Nie, na tym się jeszcze nie kończą atrakcje dzisiejszego wieczoru. Czekamy na pociąg, który nie przyjeżdża, w międzyczasie przejeżdżają pociągi, które zupełnie nam nie pasują, czekamy więc cierpliwie, z zapałem dyskutując o dzisiejszym wieczorze. Dzieciaki szaleją, nadal są pełne entuzjazmu. My owszem, też, ale zmęczenie zaczyna brać nad nami górę. W końcu przyjeżdża właściwy skład, wsiadamy do niego i rozmawiając wesoło wracamy pod szkołę. „Zaledwie z półtora godzinnym opóźnieniem w stosunku do planu : )” To był niesamowity wieczór, który na pewno dał nam o wiele więcej niż dałyby nam wszystkie zajęcia zapoznawcze jakie odbylibyśmy w parach tutor-uczeń.

czwartek, 1 grudnia 2011

Głupawka przedinauguracyjna


Wszystko fajnie, ale...

Jutro inauguracja, która jest dla mnie jedną wielką niespodzianką. Nie wiem nic, prócz tego, że mam założyć wygodne ubrania i buty i nastawić się na dobrą zabawę.

Dopadła mnie głupawka jakaś. W stresie napisałam do naszego lidera i wyznałam mu, że głupieję z braku informacji i wyobrażam sobie niestworzone rzeczy. Jednakowoż udało mu się mnie przekonać, żebym z tego powodu nie rezygnowała z imprezki.

Zatem do jutra:)

niedziela, 27 listopada 2011

"Halo, chciałbym nawiązać dialog...";)


Już wiadomo, gdzie o kiedy odbędzie się nasza inauguracja (oj będzie się działo!:)

Tym samym zadzwoniłam dziś do mamy mojej uczennicy i opowiedziałam tak o Akademii Przyszłości jak o samej inauguracji. Nie ukrywam, że trochę się stresowałam. Cieszę się, że mam to za sobą :)

niedziela, 20 listopada 2011

Kto? Co? Jak? czyli spotkanie organizacyjne naszego zespołu


I nadeszło spotkanie organizacyjne naszego zespołu:)

Dowiedzieliśmy się, jakie plany ma wobec nas nasz lider i komu z nas przydzielił jakie dziecko. Tym samym dowiedziałam się, jak ma na imię moja uczennica i dostałam numer telefonu do jej mamy.

I, oczywiście pogrążyłam się do reszty, bo od dziś będę pisać relacje z naszych wydarzeń. Nie ukrywam, że mnie to cieszy, bo mam niezłego kota na punkcie pisania i zwyczajnie sprawia mi to frajdę. Jupi, będę pisać:)

Poza tym, praktycznie ustaliliśmy już, jak mniej więcej będzie wyglądała nasza inauguracja, zależnie od tego, czy udadzą się pewne negocjacje czy nie:)

czwartek, 17 listopada 2011

"Tylko głupiec nie ma wątpliwości":)


Mimo całego zapału i pozytywnego nastawienia, w końcu i tak pojawiły się wątpliwości.

Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno dam sobie radę, czy nie zrobię czegoś głupiego, nie zrobię czegoś źle... albo w ogóle: czy się nie wygłupię.

Pomijając wszystko, od wieków byłam baaaardzo nieśmiałą osobą, nienawidzącą jakichkolwiekbądź publicznych wystąpień. Studia trochę to zmieniły. Poza tym ciągle jeszcze bywam niepewna swoich umiejętności, swojej wiedzy i wartości własnych dokonań; o wiele łatwiej przychodzi mi niedocenianie tego co robię i jakie mam zalety niż przecenianie. I na pewno daleko mi do bałwochwalczego samouwielbienia. Tym samym zaczęłam się zastanawiać, czy będę dobrą tutorką. Im bliżej naszego spotkania organizacyjnego, tym więcej miałam wątpliwości.

Jakich? Czy sobie poradzę? Czy nie dopadnie mnie znienacka nieśmiałość? Czy nie zacznę znów o zgrozo niewyraźnie mówić? Czy dziecka z którym będę nie zacznie śmieszyć to, że nie wymawiam pewnej litery? I w końcu... czy naprawdę jestem odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu?

Wątpliwości się mnożyły, a ja coraz bardziej dawałam się zjeść moim strachom.

W końcu stwierdziłam, że jedynym wyjściem jest ... rozmowa z naszym liderem. Szczerze mówiąc (czy też raczej: pisząc) spodziewałam się, że jeśli wyjawię mu swoje obawy, wylecę z zespołu. Postanowiłam jednak zaryzykować. Napisałam maila, umówiliśmy się na spotkanie.

Po pierwsze, przekonałam się, że każdy miewa wątpliwości, że on też je na początku miał i że później sobie z nimi poradził. Trochę inaczej się patrzy na swoje obawy, kiedy okaże się, że ktoś inny miewał podobne, że to nic niezwykłego, że mam wątpliwości i że się obawiam.

Po drugie, dotarło do mnie, jak dużo osób "odpadło" przy okazji rekrutacji. Dla mnie to była po prostu miła rozmowa, po której nasz lider stwierdził, że chce, żebym była w jego zespole. Dla innych rozmowa na której się "potknęli" bo na przykład wyszło na jaw, że przyszli tu, bo chcą zaliczyć praktyki.

Po trzecie, przekonałam się, że jeśli coś by się działo, z czym sobie nie będę umiała poradzić, mam z kim o tym porozmawiać, że to coś więcej niż słowa "możecie się do mnie zwrócić z każdą sprawą". Słowa słowami, ale tego dnia się przekonałam, że są prawdziwe. Poza tym zupełnie inaczej się patrzy na kogoś, kto jest w Twoich oczach człowiekiem z krwi i kości, o którym się wie co w życiu robi i co lubi robić niż kiedy ma się do czynienia z abstrakcyjnym, mało znanym człowiekiem.

Po czwarte, wygadałam się, że lubię pisać (gdyby nie to, pewnie nie byłoby mnie tutaj;) i obiecałam, że podeślę linki do mojego pisania. Być może okaże się, że dzięki temu będę miała więcej obowiązków;)

Może tak naprawdę to spotkanie dało mi o wiele więcej, a na pewno zyskałam coś bardzo cennego: moje wątpliwości prysnęły.




środa, 9 listopada 2011

Pierwsze spotkanie naszego kolegium


Rzadko zdarzają mi się dni, które zaczynają się tak... przygnębiająco a kończą tak miło, tak naprawdę każda chwila jest kroczkiem ku czemuś bardziej pozytywnemu.

Jeszcze później pewien pub blisko Łazienek... Spotkanie zaplanowane od co najmniej tygodnia.  Trudno mi to opisać. Jesteśmy grupą pozytywnych ludzi, którzy chcą znaleźć czas na pomoc innym, każdy ma swoje pasje, to, co sprawia mu frajdę i tym też chce się dzielić. Zauważyłam coś ciekawego. To nasze pierwsze spotkanie jako zespołu, a ja już piszę tak, że od razu widać, że czuję się jego częścią. Mam wrażenie, że wiele nas łączy i że wszyscy jesteśmy takimi trochę idealistami i pozytywnymi "maniakami":) Znów mam poczucie, że to jest właśnie to, co mi odpowiada, co chcę robić, co sprawi, że moje życie nabierze nowych barw... Nie na zasadzie: jest fajnie, jest fajnie.... ojejjj, jednak nie chcę tak. Czasem mam myśli, że jak ja sobie poradzę, że może są lepsi ode mnie... a później myślę, że owszem, poradzę sobie a gdyby każdy patrzył w ten sposób: są lepsi ode mnie- niewiele dałoby się zmienić na lepsze. Bo nikt by się nie odważył działać.

I te chwile, kiedy siedziałam w owym pubie, a łagodne światło (czy też właściwie półmrok) wygładzało rysy, dodawało tajemniczości... a nasz lider, Michał z zapałem opowiadał o działalności stowarzyszenia, zasadach, o tym, co dodaje skrzydeł i o tym co trudne, o przeszkodach i o tym co pomocne, o plusach i minusach.... z takim zapałem w oczach, z pasją, ekspresyjnie i z entuzjazmem.
Wiedziałam na pewno, że tu właśnie chcę być, wśród zapaleńców takich jak ja, i słuchając kogoś, kto z zapałem mówi o ważnych dla mnie sprawach, gestykulując szczupłymi dłońmi i przyciągając wzrok swoimi dłuższymi włosami i orlim nosem. Czasem milczałam zasłuchana a czasem mówiłam, czasem uciekałam w zamyślenie a czasem zanosiłam się śmiechem wraz z innymi.

Wiem jedno: nie będzie łatwo, ale będzie warto.

piątek, 28 października 2011

Szkolenie dla przyszłych tutorów Akademii Przyszłości


Większość planów na ten tydzień kompletnie mi się pozmieniała... Efekt był taki, że wczorajszy wieczór miałam spokojny i wolny. Pomyślałam więc, że czemu by nie? Pójdę na szkolenie Akademii Przyszłości wcześniej niż planowałam, im szybciej tym lepiej i będę miała je już za sobą. Ostatecznie, jeśli ten tydzień mógł mi tak zwariować, to równie dobrze następny też może a to już mi nie pasuje;) Poszłam więc, a właściwie pojechałam na odległy Imielin, by spędzić tam niemal 5 godzin. I ...?

Nie lubiłam siebie za zapał, który miałam na początku odnośnie "Projektora" chociażby. Łał, robimy super rzeczy dla dzieciaków, czegoś się nauczą i będzie super, bo przy okazji będą miały frajdę. A później? Kiedy się przekonałam, że sama niewiele mam szansę w to wnieść, bo moja megaaktywna koleżanka miała tysiące pomysłów i mnóstwo doświadczenia, zrezygnowałam... Poza tym sam projekt nie był czymś , co by mnie porwało. Straciłam wiarę w sens, że tak powiem.

Teraz było zupełnie inaczej. Może już samo to, że o WIOŚNIE słyszałam od Anety, czy w ogóle za sprawą Szlachetnej Paczki w której też miałam swój mały ale jednak udział. A jednak wszystko to, czego się uczyłam, było dla mnie nowością i może nie sprawiało, że mówiłam sobie w duchu "TAK!!! To jest SUPER pomysł!!!"... za to upewniałam się z każdą chwilą, że to mi właśnie odpowiada i że akurat tutaj pasuję: ze swoim nastawieniem, doświadczeniami, może też i z obawami i wątpliwościami. Nie było słomianego zapału, było za to mówione sobie cichutko w duszy: tak, chcę.

Dużo wiedzy na temat WIOSNY i samej Akademii Przyszłości to jest właśnie to, czego potrzebowałam.

Na czym polega działanie Akademii przyszłości w którą się właśnie angażuję? Teoretycznie raz w tygodniu mam przeprowadzić zajęcia z jednym dzieckiem. Pewnie będą to zajęcia z polskiego. Będziemy się tak spotykać raz w tygodniu na godzinę. Przez cały rok szkolny. W praktyce nie chodzi wcale o przedmiot. Chodzi raczej o to, żeby dziecko uwierzyło w siebie, w swoje możliwości... że może się nauczyć, że jest ktoś, kto dostrzeże w nim pozytywne strony, to co faktycznie robi dobrze. Czy sobie dam radę? Myślę, że "tylko głupiec nie ma wątpliwości"... Myślę, że sobie poradzę...

W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że nie umiem inaczej- w pewnym momencie mojego życia było mi trudno, było naprawdę źle- może nawet nie tylko w jednym momencie, właściwie to w wielu. Dostałam wtedy tyle wsparcia i pomocy, wiary we mnie kiedy sama w siebie nie wierzyłam, że czułabym się zupełnie nie w porządku, gdybym sama nie pomogła komuś... Nie bez znaczenia jest też to, że dając, sama coś "dostaję", oczywiście jeśli faktycznie daję dobro, a nie tylko tak mi się wydaje.

Chcę. I wierzę, że umiem.

sobota, 22 października 2011

piątek, 21 października 2011

Pierwsze spotkanie i rekrutacja


W końcu nadszedł ten dzień kiedy miałam się osobiście przekonać "czy jestem zupełnie pewna że tego chcę" bo jednak swoją drogą myślenie o tym, a swoją drogą spotkanie twarzą w twarz:)
Kilka dni temu dostałam maila z zaproszeniem na spotkanie organizacyjne i rozmowę. Dziś miało miejsce jedno i drugie. I?

Spotkanie miało miejsce w szkole podstawowej na Woli. Oczywiście, prawie, że się spóźniłam. Wpadłam do opustoszałej szkoły, nieco zdezorientowana zaczęłam się rozglądać i zastanawiać, czy przypadkiem nie umknęła mi informacja, gdzie ma się odbyć spotkanie. W tej chwili gdy zastanawiałam się, co zrobić, zobaczyłam sympatycznego pana, który spojrzał na mnie, zanucił "Wiosna, wiosna..." na co ja pokiwałam głową a on odpowiedział że to w tej i tej sali.

I wszystko jasne.

Kiedy weszłam, w sali było sporo ludzi zapewne w moim wieku, lub niewiele młodszych i starszych. Wszyscy siedzieli w ławkach, tych samych, które zazwyczaj zajmują dzieci. Przy tablicy stała grupka młodych ludzi, z zapałem o czymś dyskutujących. Kiedy do sali weszła grupka spóźnialskich, sympatyczna dziewczyna z grupki po tablicą powiedziała: To co, zaczynamy?

Po czym opowiedziała nam pokrótce, czym zajmuje się stowarzyszenie WIOSNA, jakie są założenia Akademii Przyszłości i na czym dokładnie polega bycie tutorem. Później przedstawiła nam liderów poszczególnych szkół. Liderzy opowiedzieli nam krótko o konkretnych szkołach, nauczycielach i dzieciach. I tu zaczęło mnie ogarniać lekkie zniechęcenie, bo okazało się, że wszystkie szkoły są dosyć daleko od mojej dzielnicy: na Pradze, Imielinie, czy Sadybie. Jednakowoż, kiedy dziewczyna prowadząca spotkanie miała zamiar w zastępstwie za nieobecnego lidera opowiedzieć o szkole w której się znajdowaliśmy, do sali wpadł pewien wysoki, szczupły chłopak o długich, ciemnych włosach i zapytał:

-Marysiu, opowiadałaś już o szkole na Miedzianej? Nie? To ja opowiem.

Po czym entuzjastycznie opowiedział o tejże szkole, z zapałem gestykulując i jeśli ktoś miałby wątpliwości, straciłby je, widząc ten uśmiech, entuzjazm i błysk w oku. Moje zniechęcenie również minęło bez śladu, bo szkoła na Miedzianej to zdecydowanie najbliższa mojego mieszkania szkoła.

Kiedy już każdy z liderów wypowiedział się na temat swojej szkoły, każde z nas miało wylosować dwa pytania z ogólnej puli. Po czym mieliśmy zdecydować, do zespołu której szkoły chcemy dołączyć. Kiedy to nastąpiło, przyszedł czas na rozmowy z liderami, które miały zadecydować, czy znajdziemy się w ich zespole czy nie.

Przed samą rozmową miałam okazję powymieniać poglądy na temat Akademii Przyszłości i związane z nią wrażenia z innymi kandydatami na tutorów. Po czy przyszła moja kolej na rozmowę w cztery oczy z entuzjastycznym chłopakiem, który okazał się liderem szkoły na Miedzianej. Spytał mnie, dlaczego chcę się zaangażować w Akademię Przyszłości, czy mam jakieś doświadczenie w pracy z dziećmi i co ogólnie w życiu porabiam. Nie miałam problemu z odpowiedzią na żadne z tych pytań, bo dokładnie przemyślałam powody, dla których chciałam się tu znaleźć. Później przeszliśmy do pytań z wylosowanych kartek, dotyczących konkretnych sytuacji "z życia tutora", pogadaliśmy jeszcze chwilę i pożegnaliśmy się.

Ciągle jeszcze nie do końca ogarnięta, wróciłam do swojego mieszkania.


wtorek, 18 października 2011

Początki w Akademii Przyszłości


Od czego zaczęła się moja przygoda z Akademią Przyszłości? To dość ciekawa historia...

Chwilami mam wrażenie, że niektóre słowa, choćby padały tylko w myślach, trafiają czasem na taki moment, kiedy wszystko jest możliwe. Tak było ze mną, całkiem niedawno, bo kilka dni temu. Pomyślałam, że tak bardzo, bardzo mi zależy na tym, żeby nie powtarzać roku, że jeśli mi się uda dostać ten wpis, jeśli tylko.... zrobię coś. Dłuższą chwilę się zastanawiałam co. Coś, co na pewno zrobię. Coś, co będzie miało wartość nie tylko dla mnie ale i dla innych. Obiecałam sama sobie, że w końcu zaangażuję się w wolontariat, co już od wieków sobie obiecuję, a później się poddaję, bo ktoś nie odpisuje, bo nie chcą mnie z braku doświadczenia, bo... W końcu z zaangażowania w wolontariat zrezygnowałam już jakiś czas temu. PROJEKTOR mnie nie porwał... Pomyślałam w każdym razie, że jeśli się uda, postaram się bardziej niż dotąd.

Dziś, ku swojemu zaskoczeniu, dostałam Bardzo Ważny Wpis. Było to tak mało prawdopodobne, że kilka razy zerkałam na kartę egzaminacyjną i do indeksu, ale... nie chciało być inaczej i całe szczęście! Kiedy wróciłam do mieszkania, w mailach czekała na mnie odpowiedź od WIOSNY, w sprawie zaangażowania się w Akademię Przyszłości. Byłam dziś na spotkaniu w tej sprawie. Zapowiada się OK, a ja ... a ja myślę, że tylko wtedy będzie OK, kiedy sama dam komuś to, co sama dostałam wiele razy - pomoc... To wraca później. 

Przez większą część dnia nuciłam:
"Nieważne, co nadchodzi,
Chcesz tego, czy nie,
Nie zawsze będzie tak.
Wstaje nowy dzień,
I właśnie o to chodzi,
O to chodzi, wiem."
(Video "Papieros")

poniedziałek, 3 października 2011

Dlaczego Akademia Przyszłości?


Hej:)

Sam blog powstał 13 stycznia 2012 roku. Tak, w piątek, trzynastego. tak na szczęście, wbrew porzekadłom. Żeby zachować chronologię, posty dotyczące konkretnych zdarzeń są publikowane zgodnie z czasem, kiedy się wydarzyły.

Dlaczego piszę? Bo chcę się podzielić swoimi wrażeniami związanymi z Akademią Przyszłości, z wolontariatem w ogóle- być może by rozwiać wątpliwości i zachęcić do działania, być może żeby zaspokoić ciekawość jak wygląda Akademia Przyszłości "od środka":)

Kim jestem? Absolwentką filologii polskiej, która postanowiła zostać wolontariuszką (czyli tutorką) w Akademii Przyszłości.  Dołączyłam do naszego kolegium jesienią 2011 roku. Mam nadzieję, że z czasem oddam głos innym tutorom z naszego zespołu przy szkole podstawowej na ul. Miedzianej.

Dlaczego wolontariat? Było wiele momentów w moim życiu, kiedy to mi ktoś pomógł w trudnym czasie. Na pewno, gdybym była sama, nie znalazłabym się w takim miejscu, w jakim jestem obecnie. Kiedy stanęłam na nogi i poczułam się pewniej, zdecydowałam, że chcę pomagać innym. Jeśli prawdą jest, że dobro dane innym do nas powraca, to ja zapragnęłam "oddać" innym to, co dostałam, z nadzieją, że dla kogoś ta pomoc będzie równie cenna jak była dla mnie. Szukałam takiego miejsca gdzie czułabym się dobrze, jednak nigdy nie miałam poczucia, że to właśnie to, czego szukam. Czasem okazywałam się nieodpowiednią osobą (brak doświadczenia) a czasem nie czułam sensu.

Dlaczego Akademia Przyszłości? O stowarzyszeniu WIOSNA wiele słyszałam od mojej przyjaciółki, od at zaangażowanej w Szlachetną Paczkę. Za jej namową pomagałam też w Szlachetnej paczce jako specjalista do spraw opisów. Jednak mimo, że ciekawe doświadczenie, dla mnie było to odrobinkę za mało... Chciałam się bardziej i w trochę inny sposób zaangażować. Poza tym odpowiadała mi sama idea WIOSNY: dawanie nie ryby i nie wędki, ale mentalności rybaka. Dobrze zdawałam sobie sprawę, jak łatwo jest "pomagać", dając to, co samemu by się chciało dostać, nie to, czego potrzebuje "obdarowany" a dla mnie zaangażowanie się w działania konkretnej organizacji i konkretnej akcji było niejako gwarancją, że z nie będę z tym pomaganiem sama  i że jako część całości mogę liczyć na wsparcie. Poczytałam o Akademii Przyszłości i wysłałam swoje zgłoszenie. Minęło mnóstwo czasu i wydawało mi się, że nic z tego...

Jednak okazało się, że jest inaczej :)