Nieoficjalny blog o Akademii Przyszłości widzianej z punktu widzenia wolontariusza, o wszystkim co się z Akademią Przyszłości wiąże.
piątek, 2 grudnia 2011
Laserowy labirynt, pieczenie ciasteczek i bombki z baloników czyli co się działo na Wielkiej Inauguracji AP?
Czy mam wszystko, co powinnam ze sobą mieć? Wygodne buty, wygodne ciuchy i aparat? Plecak? Bilet?
Aaa, zapomniałabym, jeszcze dobry humor i szczypta wiary w siebie. Zaraz poszukam, jedno i drugie powinno gdzieś być. Wiara w siebie... no cóż, trochę sfatygowana, ale ostatecznie coś się udało wykrzesać, niedużo, bo niedużo ale najważniejsze, że jest. Z dobrym humorem większy problem. Szukam, szukam.. W końcu się znalazł, gdzieś za książkami ukryty. Przyszarzały jakby. Czas go odświeżyć. Czy brakuje mi czegoś jeszcze? A, właśnie, dużo entuzjazmu! Tego mi akurat nie brak, mam go w nadmiarze, odkąd przyłączyłam się do Akademii Przyszłości. Tak więc pozostaje wziąć to wszystko ze sobą, wyrzucić koty z pokoju (jak mogłaś!), zamknąć drzwi i zbiec lekko po schodach. A później milion razy sprawdzić, czy aby na pewno mam ze sobą wszystko, co będzie mi potrzebne. Tym razem ta sama droga do „naszej” szkoły trwała podejrzanie długo. Albo za krótko, zależy jak na to spojrzeć.
W końcu ostatnie metry pokonane i jesteśmy w domu a właściwie pod szkołą. Znajome twarze- to wolontariusze z naszej ekipy i zupełnie nieznajome- buzie naszych uczniów. Wszyscy jesteśmy trochę podenerwowani. Zerkamy na siebie nieśmiało, dzieciaki szaleją, nadrabiając miną. Co nas dzisiaj czeka? Któż to wie? Jedno jest pewne: inauguracja Akademii Przyszłości na Miedzianej nudna nie będzie na pewno.
Mniej więcej pół godziny później mamy już za sobą podróż pociągiem i stoimy pod intrygującym nas miejscem docelowym, czyli siedzibą firmy Familijni na Ursusie. Witają nas sympatyczne panie (i pewien pan) . Po krótkiej przeprawie w szatni, mamy chwilę czasu na ochłonięcie i nieśmiałe rozejrzenie się co i jak. A później już oficjalnie, zostajemy parami wywoływani przez naszego lidera i oficjalnie spotykamy się po raz pierwszy: uczeń z tutorem. Witają nas brawa. Robimy pamiątkowe zdjęcie.
Po oficjalnym powitaniu zostajemy zaangażowani w potyczki z piłkami. Jak to zrobić, żeby wszyscy dotknęli piłki albo leżącej na podłodze albo trzymanej od sufitem? Najłatwiej było z wielką, gumową piłką, ale później to samo nas czeka z o wiele mniejszą i jeszcze mniejszą. Ta ostatnia to już nie lada wyzwanie. Dzięki współpracy i ciekawym pomysłom, udaje nam się wykonać wszystkie zadania, towarzyszy temu wiele śmiechu i radości, niektórzy z nas lądują na podłodze, chichocząc wesoło. Następnie zostajemy podzieleni na trzy grupy i wędrujemy do trzech różnych sal.
Na początek mamy się zmierzyć z krą płynącą po oceanie (czyli po prostu dużym kartonem). Dopóki przestrzeń na której stoimy jest duża, „unikanie rekinów, które mogłyby nas zjeść” jest łatwe, gorzej jednak, kiedy przestrzeń się zmniejsza i „topnieje” (jak to kry mają w zwyczaju). W pewnym momencie słyszymy okrzyk jednej z nas: „Nie, nie zejdę nawet na chwilę, bo zeżrą mnie te rekiny!” Udaje nam się jednak utrzymać na nawet bardzo znacznie okrojonej „krze” mimo, że prawie że lądujemy w zimnej wodzie wśród rekinów (czyli na podłodze). Po raz kolejny tego wieczoru niezbędną rzeczą okazuje się współpraca.
A później zaczynają się jeszcze ciekawsze zajęcia. Na pierwszy ogień idzie tworzenie… nietypowej bombki na choinkę. Do dyspozycji mamy baloniki, wszelkiego rodzaju błyszczące różności, klej i inne tego typu drobiazgi. W parach tutor- uczeń powstają małe, kolorowe cudeńka. Doradzamy sobie nawzajem co jeszcze nalepić na baloniku, żeby wyglądał bardziej świątecznie, co jeszcze wybrać, co dokleić, czym posypać. A później baloniki-bombki lądują na sznureczkach, a my myjemy ręce z resztek brokatu i czmychamy do innej sali na atrakcji ciąg dalszy.
Idziemy teraz na górę, do sali w której na wieszakach znajdujemy zagadkowe kamizelki jak z Gwiezdnych Wojen. Jeszcze o tym nie wiemy, ale zaczyna się właśnie najbardziej ekscytująca część dzisiejszego wieczoru. Dostajemy instrukcje, jak używać kamizelek i plastikowej broni i krótko później uzbrojeni w ten niezwykły sprzęt wbiegamy do ciemnej sali zwanej laserowym labiryntem. I zaczyna się skradanie, próby ustrzelenia wroga i uniknięcia bycia ustrzelonym a co za tym idzie „zgaśnięcia” choćby na kilka sekund. Chowamy się w kryjówkach labiryntu, szukając miejsc dla snajperów, czatując na siebie nawzajem i z zapałem do siebie strzelając . Nie opuszcza nas dobry humor, zaśmiewamy się przy tej strzelaninie do łez. Nawet, kiedy jednak ktoś nas ustrzeli i słyszymy komunikat „Don’t give up”- swoją drogą chyba akurat o tym nie zapomnimy. Kiedy słyszymy komunikat „Game over” jesteśmy rozczarowani, że to już, każdy z nas chętnie by tu jeszcze został. Wychodzimy jednak z sali, zdejmujemy kamizelki i składamy broń. Dostajemy pamiątkowe wydruki z naszych snajperskich osiągnięć i robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. Być może jeszcze tu wrócimy dzisiejszego wieczoru, tymczasem jednak czas na coś innego.
W następnej sali wita nas zapach pieczonych ciasteczek. Zakładamy fartuszki. Dostajemy po dwa kawałki ciasta z którego powstaną dwa ciasteczka z dobrymi życzeniami dla siebie nawzajem na nowy rok. Dostajemy też małe karteczki i długopisy. Zawzięcie gryzmolimy życzenia, później zręcznie je zwijamy, oblepiamy ciastem. Wszystkie ciasteczka lądują na blasze, już po posypaniu cukrem. Teraz czas na coś zupełnie niebanalnego. Zaczyna się od tego, że zostajemy ze sobą „zaręczeni” czyli… w parach tutor-uczeń związani za ręce. I kiedy jedno z nas trzyma jabłko w prawej ręce, to drugie ma za zadanie jabłko obrać. Zdarzały się zabawne sytuacje, zdarzały się też… bolesne i krwawe. Na szczęście szybko opanowane. Czeka nas również zadanie związane z mąką usypaną małe kopczyki na talerzach. Jak oddzielić wiele „porcji” mąki tak, żeby nie przewrócił się patyczek w nią wbity? Nie lada wyzwanie… ale wykonalne. Kiedy ciasteczka są już upieczone, szybko odnajdujemy te przeznaczone dla nas. Niezłym wyzwaniem jest odnalezienie w jeszcze gorącym ciasteczku małego karteluszka z życzeniami ale i to się udaje. Z zapałem pałaszujemy świeżo upieczone ciasteczka.
Teraz następuje chwila swobody i szansa na spróbowanie wspinaczki skałkowej. Niektórzy z nas z zapałem, asekurowani przez sympatycznego pana, wspinają się na szczyty, inni poprzestają na podziwianiu jak wspinają się odważni. Wszystkim dopisują świetne humory.
Czeka nas teraz pałaszowanie pizzy. Idziemy wszyscy do sali, gdzie na stolikach już czekają napoje, po chwili pojawia się też pizza. Z zapałem wybieramy te smaki, które najbardziej nam odpowiadają. Wcinamy pyszną pizzę, wypijamy hektolitry coli i soku, śmiejemy się i żartujemy, wspominając emocje dzisiejszego wieczoru.
Kiedy część z nas jeszcze biega po laserowym labiryncie, inni wcinają gofry a pozostali wspinają się jeszcze na skałce. Rozmawiamy o dzisiejszym wieczorze, trochę zmęczeni ale na pewno zadowoleni, uśmiechamy się do siebie i dobry humor nas nie opuszcza. Zdajemy sobie sprawę, że nasz miły wieczór właśnie się kończy. Zbieramy się do wyjścia, zabierając ze sobą dużo frajdy, pamiątkowe wydruki naszych snajperskich osiągnięć i kolorowe bombki, które powstały z baloników. Żegnamy się z miłymi paniami i panem, dziękujemy za mile spędzony czas i idziemy w stronę stacji PKP.
Nie, na tym się jeszcze nie kończą atrakcje dzisiejszego wieczoru. Czekamy na pociąg, który nie przyjeżdża, w międzyczasie przejeżdżają pociągi, które zupełnie nam nie pasują, czekamy więc cierpliwie, z zapałem dyskutując o dzisiejszym wieczorze. Dzieciaki szaleją, nadal są pełne entuzjazmu. My owszem, też, ale zmęczenie zaczyna brać nad nami górę. W końcu przyjeżdża właściwy skład, wsiadamy do niego i rozmawiając wesoło wracamy pod szkołę. „Zaledwie z półtora godzinnym opóźnieniem w stosunku do planu : )” To był niesamowity wieczór, który na pewno dał nam o wiele więcej niż dałyby nam wszystkie zajęcia zapoznawcze jakie odbylibyśmy w parach tutor-uczeń.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz