wtorek, 13 grudnia 2011

Warsztaty robotyczne i niemożliwe rzeczy czyli co może mieć wspólnego Akademia Przyszłości z Krainą Czarów?


„Czasem, jeszcze przed śniadaniem wierzę w sześć niemożliwych rzeczy.” (Alicja w Krainie Czarów)

O ile Alicja jeszcze przed śniadaniem skłonna była uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy, odkąd dołączyłam do Akademii Przyszłości, uwierzyłam w o wiele więcej „niemożliwości”. Choćby i tym razem, na warsztatach robotycznych. Niemożliwe? Czyżby?

Pierwszą niemożliwą rzeczą tego popołudnia była myśl, że coś mogłoby rozproszyć mój zły humor. Skoro nie udało się tego dokonać kotom, czekoladzie, śmiesznym filmom i długim spacerom to dlaczego warsztaty robotyczne miałyby zmienić coś w tym względzie? Wystarczyło spotkanie pod szkołą z coraz bardziej znajomymi ludźmi, wystarczył początek naszej podróży, mała katastrofa czyli w „nasz autobus zderzył się z innym więc wracamy na pętlę”, wystarczyły rozmowy poważne i zgoła niepoważne, wybuchy śmiechu i entuzjazm w oczach, żebym się przekonała, że a jakże – myliłam się. I, co zaskakujące, jak przyjemnie było się tym razem pomylić. Ponury nastrój prysł i już nie wrócił tego popołudnia.

Drugą niemożliwą rzeczą było spóźnienie się na nasze warsztaty. Mimo wszelkich starań i dobrych chęci, dotarcie na czas nie okazało się wykonalne. Warto jednak zauważyć, że czas spędzony w drodze nie był czasem straconym – w żadnym razie. Nie obyło się bez urazów, potyczek z biletami, ale też niespodzianek i miłych rozmów. Ostatecznie jednak dotarliśmy na miejsce, choć zupełnie nie o czasie.

Trzecią niemożliwą rzeczą było stwierdzenie, że chemia może zaciekawić i że może też sprawić, że na naszych oczach wyrosną miniaturowe ogrody pełne zieleni. Okazało się, że owszem, obie te rzecz są jak najbardziej możliwe. Nie tylko dzieciaki z zafascynowaniem obserwowały powstające w szklanych zlewkach miniaturowe „ogrody” w których na naszych oczach pojawiały się miniaturowe „roślinki” w różnych odcieniach zieleni i brązu, błyskawicznie zwiększając swoje rozmiary i zaskakując kształtami. Następnie nadszedł czas na pisanie atramentem sympatycznym, czyli takim, którego nie widać wtedy, kiedy tego nie chcemy i który widać kiedy sobie tego życzymy. Niektórzy z nas pisali na kartkach swoje imię, bądź nietypowe „wyznania”  w stylu: Kuba lubi Weronikę :)


Później byliśmy świadkami zgoła magicznej przemiany: wody w „wino”, „wina” w „herbatę” a tej ostatniej znów w wodę. Wszystkiemu winne były substancje chemiczne znajdujące się w szklanych pojemnikach, sprawiające, że woda zmieniała swoje zabarwienie.
Z zapałem czekaliśmy na obiecane wybuchy tudzież choćby odrobinę dymu ale spotkał nas zawód, bo nawet magiczna, samozapalająca się substancja, nie chciała się palić. Po tym, jak sympatyczna pani przygotowała doświadczenie na nowo, okazało się, że poprzednie doświadczenie, owszem ma zamiar się udać i zapaliły się obie substancje. Tym samym, choć bez wybuchów, nie obeszło się bez dymu. Innymi słowy: była niezła zadyma! :)

Czwartą niemożliwą rzeczą w którą przyszło nam uwierzyć, było: zbuduję takiego robota, który będzie działał, jeździł i sam omijał przeszkody. Z klocków? Przecież to NIEMOŻLIWE i w ogóle nie umiem. Doprawdy? Usiedliśmy przy długim stole na którym znajdowały się przeróżne klockowe drobiazgi bardzo przydatne przy tworzeniu robotów. Po krótkiej instrukcji wszyscy (no prawie) pochyliliśmy się nad klockami i podpatrując sąsiadów zaczęliśmy budować pierwsze roboty. Sympatyczni panowie tłumaczyli nam co i jak, kiedy mieliśmy wątpliwości i ostatecznie okazało się, że i ta „niemożliwa rzecz” (czyli zbudowanie robota) jest jak najbardziej możliwa. Przed każdym z nas stał bowiem własnoręcznie zbudowany robot, umiejący po odpowiednim zaprogramowaniu takie rzeczy jak na przykład omijanie przeszkód, miganie światłami czy nawet… dość już zaawansowane kłapanie paszczą (krokodylą) i machanie ogonem (psim lub również krokodylim).
Ostatecznie zbudowane przez nas roboty spotkały się na „ringu”. Wszyscy mieliśmy niezłą frajdę z ich obserwowania.


 Piątą niemożliwą rzeczą tego wieczoru było dotarcie na czas na przystanek. Ostatecznie pełen zapału marsz po błotnistej  ścieżce i pośpieszny bieg, kiedy było już naprawdę blisko – załatwiły sprawę i zdążyliśmy! Po tym, jak wszyscy załadowaliśmy się do autobusu, nastąpiło dzielenie się wrażeniami z całego popołudnia, wzajemne żarty i przekomarzanki. Wysiadając, mieliśmy cichą nadzieję, że ludziom wokół nas nie popękały bębenki w uszach (no dobrze, aż tak tragicznie nie było), bo że się jeszcze przez jakiś czas uśmiechali, to już bardzo prawdopodobne.

Szóstą a zarazem ostatnią niemożliwą rzeczą tego wieczoru była myśl: że to już koniec na dziś. Po pełnych szaleństw godzinach wróciliśmy pod szkołę i tak zakończyliśmy ten niezapomniany dzień, rozchodząc się każdy w swoją stronę, z niezatartymi wspomnieniami tego jakże miło spędzonego czasu. 

Tym, którzy nie byli z nami pozostaje tylko żałować i uwierzyć na słowo, że dzięki Akademii Przyszłości można uwierzyć w więcej „niemożliwych rzeczy” i nie mniej fascynujących niż te, w które przyszło uwierzyć Alicji:
Sześć niemożliwych rzeczy. Wyliczaj je, Alicjo.
Jeden: Jest mikstura, od której człowiek się kurczy.
Dwa: I jest ciastko, od którego człowiek rośnie.
Trzy: Są zwierzęta, które mówią.
Cztery, Alicjo!
Jest znikający kot.
Pięć.
Kraina Czarów naprawdę istnieje!
Sześć: Zaraz zgładzę Żaberzwłoka.
Ja na przykład nie wierzyłam, że napiszę relację w której będę  stanie opisać wszystkie niezapomniane wydarzenia, tymczasem okazało się, że to jak najbardziej możliwe, a przy tym: niesie ze sobą mnóstwo frajdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz